Artykuły, Popularne

„Strejk powszechny w Łodzi”

2017-05-15

Relacja działacza Polskiej Partii Socjalistycznej z łódzkiego strajku powszechnego ze stycznia i lutego 1905 roku:

Wrzało u nas już dawno. Nędza i głód wywołane przez kryzys, zmniejszenie robót, doprowadziły ludzi do rozpaczy. Toteż jedni wyglądali tylko chyba zmiłowania boskiego, inni żywo przygotowywali się do walki. Ożywiona zaś działalność naszej partii przeciwko mobilizacji, częste manifestacje, nikczemne postępowanie policji i w ogóle władz rządowych, nie pozwalały nam na chwilę zapomnieć, kto jest przede wszystkim naszym wrogiem, kto tamuje nam swobodę ruchów, kto jak kamień ciężki ciśnie piersi proletariatu walczącego z fabrykantami.

Życie stało się nie do wytrzymania. Ciasno było, duszno, i człowiek tylko wyglądał skądkolwiek choć iskry, która by wszystkie nagromadzone prochy zapaliła. Iskrą tą były wieści z Petersburga*. 160 000 braci robotniczej powstaje i śmiało idzie do cara, aby mu przedstawić swoje żądania, i później zajadle walczy z wojskiem! Wieść taka od razu poruszyła masy całe. Przyszła ona jeszcze w dodatku podczas strajku w fabrykach zaliczonych do większych: Geyera, Steinerta. Władze przy tym nie zaniedbały oczywiście przypomnieć nam o sobie. 26 stycznia w czwartek rano po ogłoszeniu strajku u Geyera, dzicz kozacka zaraz się zjawiła i stoczyła zajadłą bójkę z wychodzącymi z fabryki robotnikami, przy czym kilku towarzyszy i towarzyszek pokaleczono, choć oberwało się i kozakom cokolwiek. Wrzenie się też wzmogło. Od czwartku w południe rozpoczęły się narady, a w piątek od samego rana jedna po drugiej zaczęły stawać fabryki, towarzysze zaś i towarzyszki śpieszyli na zebrania. Po południu strajk powszechny był już postanowiony, a przed piątą przystąpiliśmy do roboty. Na oddalonych od środka miasta ulicach zebraliśmy się w gromady, które różnymi ulicami szły do fabryk, wszędzie ogłaszając strajk i wzywając do łączności pracujących. Rzuciliśmy w tłumy nasze międzynarodowe hasło proletariackie: 8-godzinny dzień roboczy i minimum płacy, przy czym dla Łodzi oznaczyliśmy 20 i 15 kop. za godzinę. Jak ta lawina w górach, czarna uzbrojona masa braci roboczej szła pędząc przed sobą policję i triumfalnym pochodem weszła na główną ulicę, pełną pałaców i gmachów okazałych – Piotrkowską – przeciągając przez nią pomimo słabych zresztą prób zatrzymania pochodu przez policję. O 5.30 stanęły tramwaje miejskie, a o 6.30 wieczorem już nie szła żadna fabryka. Policja zgłupiała i później wprost nie śmiała nas zaczepiać. Kozacy od Geyera także gdzieś znikli. Na drugi dzień ogłosiliśmy strajk powszechny we wszystkich warsztatach. Wszędzie porządek był wzorowy. Siły użyliśmy tylko w kilku wypadkach, a najbardziej już u Poznańskiego, gdzie nie chciano nas puścić i musieliśmy wysadzić bramę. Pochód robotniczy, który przeciągał przez miasto, ogłaszając strajk, zarazem wszędzie kazał zamykać monopole i restauracje. W sobotę zorganizowaliśmy w mieście kilkanaście ogromnych zgromadzeń ludowych, na których omawiano sprawy nasze, oraz kilka pochodów ulicznych, spomiędzy których największe, bo liczące około 4 tysięcy ludzi, przeszły przez ulicę Benedykta i Średnią. W sobotę też zatrzymaliśmy ekspedycję kolei Fabryczno-Łódzkiej i Kaliskiej, banki, oraz chcieliśmy zatrzymać pocztę, ale po namyśle porzuciliśmy ten projekt na ten raz.

Policja i przybyły gubernator zachowywali się przyzwoicie, a właściwie tchórzliwie, choć buta ich wzrastała w miarę przybywania wojska, które na gwałt zwożono ze Skierniewic, z Łowicza, z Kalisza, także już w niedzielę była cała dywizja piechoty, dragoni i kozacy. W sobotę wieczór pozamykaliśmy wszystkie większe cukiernie, teatry, teatrzyki, przy czym z niemieckiej Thalii trzeba było część upartych Niemców, co oświadczali, że za swoje pieniądze oto mają prawo siedzieć, musieliśmy wyrzucić za łeb. Z kawiarni Grand Cafe wyprosiliśmy samego policmajstra, który tam pił herbatę z całym sztabem fijołów i komisarzy. Pan Chrzanowski zły swój humor odbił w parę minut później na bogu ducha winnych burżujach, przechodzących ulicą, których kazał patrolowi rozpędzić kolbami, przy czym ciężko poraniono ogólnie znanego w mieście księgarza Wagnera.

W niedzielę rano zjawiły się odezwy gubernatora, wzywające nas, abyśmy „nie słuchali podszeptów drugich” i szli do roboty, to wtedy może rozpatrzą nasze potrzeby. Odezwy te napisane z kiepska po węgiersku aż w trzech językach były powszechnym pośmiewiskiem i wkrótce zostały zerwane. Nasz komitet strajkowy odpowiedział na nie następującą odezwą:

Towarzysze i Towarzyszki!

Rozlepione dziś rano ogłoszenia gubernatora obiecują rozpatrzeć nasze żądania, gdy wrócimy do pracy. Gubernator udając głupiego, który nie wie, o co leje się krew towarzyszy naszych w Petersburgu i Warszawie, nie wie, cośmy powiedzieli fabrykantom i rządowi w piątek, porzucając pracę w całym mieście, co mówią milczące fabryki i warsztaty łódzkie. A więc, Towarzysze i Towarzyszki, powiedzmy mu raz jeszcze czego żądamy.

Chcemy być ludźmi, a nie bydłem roboczym zabijającym się pracą dla napełnienia kieszeni fabrykantów. Chcemy mieć czas na wypoczynek, na życie ludzkie i na wychowanie swych dzieci.

Chcemy ośmiogodzinnego dnia roboczego!

Nie chcemy przymierać głodem dla fabrykantów: im chodzi o powiększenie zysków – nam o śmierć głodową. Za płacę, jaką dziś pobieramy, żyć nie możemy.

Chcemy większe płacy roboczej!

Dość mamy strasznej wojny, co nam najlepsze siły zabiera i klęski, nędzę i głód na kraj sprowadza.

Precz z wojną, nie chcemy wojny!

Chcemy rządzić się sami. Niech w Warszawie zbiorą się nasi przedstawiciele, niech oni mają dozór nad życiem i sprawami kraju naszego. Dość mamy rządów łapowników moskiewskich. Nie chcemy, by nas w sołdaty goniono za morza i góry, chcemy w kraju odsługiwać wojsko. Chcemy mieć naukę, sąd i wszelkie urzędowanie we własnym języku. Chcemy mieć polskie szkoły, sądy i urzędy!

Nie chcemy, by nasza wolność, szczęście i wiara zależały od samowoli pachołków carskich. Nie chcemy kryć się jak złodzieje, kiedy zastanawiamy się nad swoją dolą, nie chcemy, by pisma broniące naszych interesów, wychodziły tajnie.

Chcemy wolności wyznań, narodowości, swobody zebrań, stowarzyszeń, słowa i druku.

Jesteśmy solidarni z towarzyszami rosyjskimi, których krew leją carskie sołdaty w Petersburgu. Nie chcemy caratu, tej bandy złodziei i morderców, przede wszystkim więc:

Precz ze złodziejskim i zbójeckim caratem!

Łódź, 29 stycznia, Łódzki Komitet Strajkowy P.P.S.

Oprócz tej odezwy, komiteciki lokalne odbijały ciągle swoje odezwy, wyjaśniające szczegóły strajku. Trzeba przy tym zaznaczyć, że towarzysze Bundu i Socjal-demokracji na ten raz zapomnieli o szkalowaniu naszej partii i działali ręka w rękę z nami umiejętnie i energicznie. Między innymi na jednym ze zgromadzeń przed synagogą, towarzysz z Bundu miał jedną z najpiękniejszych mów, wzywając do solidarności. Policja, poczuwszy się na siłach, zaczęła prowokować robotników na awantury. Przed Grand Hotelem, gdzie główną kwaterę miał gubernator, stali rewirowi z bykowcami, którymi od czasu do czasu, gdy było mniej publiczności, okładali pojedyncze osoby, szczególnie kobiety. Kozacy wjeżdżali bez żadnego powodu na trotuar i bili przechodniów, robotnicy jednak zachowywali się nadzwyczaj taktownie, choć energicznie. Na Piotrkowskiej koło nr 111 wynikła bójka, gdzie pobito kilku policjantów, a na ul. Nawrot w poniedziałek zabito kozaka. W ogóle jednak do 1 lutego było zupełnie spokojnie.

Publiczność zachowywała się bardzo przyzwoicie. Wszystkie sklepy z małymi wyjątkami były otwarte, a próby podwyższenia cen chleba i artykułów pierwszej potrzeby poskromiliśmy szybko.

W środę odbywały się masowe zgromadzenia na Bałutach i na Wodnym Rynku, zorganizowane przez kilku naszych towarzyszy. Kozacy krążyli wokoło, lecz odstraszeni strzałami rewolwerowymi, bali się podejść bliżej. Po jednym z zebrań tłum robotników udał się do fabryki Heintzla i Kunitzera na Widzewie, chcąc sprawdzić, czy tam nie pracują. Dyrektor Lubelbach zaczął krzyczeć i wymyślać, pytając się czego chcą. Odpowiedziano mu: „Ciebie, łotrze!”. Dyrektor schował się do kanału. Trzech majstrów wyrzucono z fabryki. Żona dyrektora z okna kantoru cisnęła w tłum tasakiem i strzeliła dwa razy z dubeltówki. Na odgłos strzałów nadbiegło wojsko i bez żadnego uprzedzenia dano 3 salwy w tłum: padło 48 ofiar (7 zabitych). Wtedy jeden towarzysz rzucił ładunek dynamitu. Po wybuchu wojsko pierzchło – piechota zatarasowała się w fabryce. Z okrzykiem bojowym tłum rzucił się na wojsko, a bronią mu były pale z rozebranego parkanu. Zabito 2 żołnierzy, oficera i rewirowego. Na szosie Rokicińskiej zbudowano barykadę z drutu [oddzielającą] od konnicy. Policji do Widzewa robotnicy nie puszczali. Gęste patrole po 30 ludzi z oficerami krążyły przez całą noc po Widzewie.

W sobotę odbył się pogrzeb 7 ofiar w tajemnicy przed ludnością. Robotników z Łodzi nie puszczano do Widzewa. Tłum ludzi z Widzewa odprowadził kondukt na cmentarz. W niedzielę aresztowano i rewidowano ludzi po ulicach. W cyrkułach bito niemiłosiernie; spomiędzy aresztowanych umarło już dwóch. W niedzielę na ul. Łagiewnickiej zabito z rewolweru kozaka, pod drugim ubito konia. Kozacy zagarniali tłum publiczności na Piotrkowskiej, otaczali, wpychali do cyrkułów i bili wszystkich, nawet dzieci.

W poniedziałek przed fabryką Geyera zebrał się tłum. Szwagier Geyera kazał kozakom strzelać – 1 zabity i 1 ranny. Trupa robotnicy nie dali brać kozakom. Kozacy potem przez godzinę uganiali się po ulicach za pojedynczymi przechodniami. Nahajkami obcinali uszy, wybijali oczy.

Przypisy:

  • Wieści z Petersburga – chodzi o tzw. krwawą niedzielę z 22 stycznia 1905 r.

Źródło: Strajk powszechny w Łodzi [w:] Robotnik. Organ PPS, 11 III 1905, s. 6-7.

Kilka fragmentów tekstu dostosowano stylistycznie do dzisiejszych standardów.

Strajkujący robotnicy biją oficera kozackiegoŹródło: Nowości Ilustrowane, nr 31, 29 VII 1905, s. 8.